sobota, 27 lutego 2016

Alexandra

II

Tydzień wcześniej


Zaczynało świtać. Promienie wschodzącego, jesiennego słońca oświetliły skuloną postać siedzącą na starym, spróchniałym pomoście. Nogi miała zwieszone, stopami delikatnie muskała gładką taflę zimnej wody w jeziorku. Czarne włosy opadały na jej wychudzone ramiona. Na głowę zarzuciła kaptur od starej zniszczonej już bluzy brata, w którą uwielbiała się ubierać, tylko ta bluza pozostała jej po starszym, kochającym braciszku. Dziewczyna szybko otarła łzy z nienaturalnie bladych policzków. Czarne shorty nie zdołały ukryć blizn, które pokrywały jej uda. Bransoletki zagrzechotały kiedy uniosła dłoń aby poprawić opadającą na oczy przydługą już grzywkę. Nie spodziewała się, że ktoś przyjdzie w tę okolicę obozu. A jednak. Obok niej usiadł wysoki czarnowłosy chłopak, który podobnie jak ona sama ubrany był w czerń i szarość.
-Co tu robisz o tak wczesnej porze? - Spytali niemal jednocześnie patrząc sobie w oczy. Tęczówki dziewczyny były koloru morskich fal podczas przypływu w ciepły letni dzień, jego zaś były chłodne, mroczne, tajemnicze, był to najciemniejszy odcień brązu jaki kiedykolwiek widziała. Otaczała go mroczna aura. Odwróciła głowę wiedząc, że jej oczy wciąż błyszczą od łez jakie w tym momencie przełykała.
-Przyszedłem pomyśleć. A ty? Po co przyszłaś tu o tak wczesnej porze? Jak masz na imię? -Spytał spokojnym, melodyjnym głosem. Usłyszała w nim odrobinę włoskiego akcentu. Zaskoczyła ją delikatność z jaką wypowiadał te pytania.
-Nie mogłam spać...- Szepnęła starając się, aby jej głos się nie załamał.- Mam na imię Alexandra...
-Koszmary?- Zaczynał wiać dość silny, zimny wiatr. Rozwiewał on lśniące, czarne loki Alexandry. Dziewczyna obciągnęła niżej shorty. Jakby ze strachu, że zauważył ślady. Kiwnęła głową.
-A jak brzmi twoje imię?- Wciąż unikała jego wzroku.
-Mam na imię Nico.- Odpowiedział nie przestając się jej przyglądać. Była ładna. Nie kojarzył jej z obozu. -Jesteś nowa, prawda?
-Tak. Przyjechałam trzy dni temu..- Odpowiedziała szeptem tak cichym, że gdyby nie siedział tak blisko zapewne nie usłyszałby nawet słowa.- Ale wolę żyć w cieniu...
Uśmiechnął się delikatnie. Wiedział o czym mówiła. On przez całe swoje życie żył w cieniu. Nie wychylał się. Nie pasował do żadnego z dwóch obozów, więc albo podróżował między nimi, ale nie zostawał w żadnym zbyt długo, albo pomagał ojcu w podziemiach. Tam czuł się dobrze. Wśród duchów, śmierci i ciemności. W końcu był księciem podziemia, Królem Duchów, synem Hadesa. Tym mrocznym, tym gorszym, tym przerażającym. Półbogowie boją się śmierci, więc nic dziwnego, że czują przerażenie kiedy tylko jest w pobliżu.
-Czy czasami myślisz, że wszystko się kończy?-zapytała dziewczyna przypatrując się uważnie gładkiej tafli jeziora -Czasami. Coś cię gnębi? -Nie. To znaczy tak.To pytanie krąży mi po głowie.-mówiła kiedy jedna łza spłynęła po jej bladym policzku, otarł ją delikatnie kciukiem. -Chcesz o tym pogadać? - Spytał łagodnie.
-Pewnie nie chcesz tego słuchać. - Wzruszyła ramionami. -Jeśli czujesz potrzebę opowiedzenia mi tego to z chęcią wysłucham i postaram się pomóc. -mówił nie odrywając od niej ani przez chwilę wzroku. -Nawet mnie nie znasz,nie wiesz kim jestem -Szepnęła podnosząc głowę i patrząc prosto w oczy Nico. -Ale z chęcią poznam.- Uśmiechnął się, a ona ponownie spuściła wzrok. Już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie było jej to dane...

poniedziałek, 15 lutego 2016

Megan

I   


29 czerwca. Dzień jak co dzień. Ale nie do końca. Coś było nie tak. Widziałam rzeczy nie do końca normalne. 

Gdy rano wstałam , ubrałam się , umyłam... taki normalny poranek. Miałam na sobie jeans'owe spodenki  czarną bluzkę oraz moją torbę. Miałam w niej najważniejsze rzeczy: telefon , słuchawki , mój pamiętnik i stary aparat w którym zdjęcia od razu się wywoływały. Zeszłam do salonu.
Ściany były w kolorze piasku. Przy ścianie był wielki kominek. Przy nim dwa szare fotele.
-Dzień dobry Megan.-usłyszałam spokojny głos cioci. Opiekowała się mną ponieważ moja mama umarła kiedy byłam mała, a taty nigdy nie znałam.-Dobrze się spało?
-Cześć ciociu., nawet dobrze.-powiedziałam.
-Co chcesz na śniadanie?
-Nic. Zjem na mieście. Spotykam się z Sam.
-Baw się dobrze.
 Kiedy podeszłam do drzwi zauważyłam że na szafce przy wyjściu leżał list. Rzuciłam okiem na odbiorcę, był do mnie.Złożyłam podanie do najlepszej szkoły w kraju. Powoli go otworzyłam i zaczęłam czytać:
"Z radością informujemy Panią że dostała się Pani do naszej szkoły."
-Ciociu...pamiętasz że wyczekiwałam listu ze szkoły, do której chciałam iść?
-Tak pamiętam.
-Dostałam się.
-Gratuluje.-Ciocia podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła.-Jestem z ciebie dumna. Będziesz mogła się rozwijać.
-Tak.-mówiłam z lekkim uśmiechem.-dobra to ja idę ciociu.
Założyłam moje czarne trampki, schowałam list do torebki , wzięłam moją deskorolkę i wyszłam z domu. Niebo było bezchmurne. Wiał lekki wietrzyk. Pojechałam do małego baru na przedmieściach.To miejsce było jak z lat 60-tych. Kelnerki jeździły na wrotkach i było tam dużo różu. Nie cierpię tego koloru. Ale mniejsza z tym. Usiadłam przy stoliku i zamówiłam naleśniki z czekoladą i kawę.
-Hej Megan.-Powiedziała moja najlepsza przyjaciółka Sam. Była wysoką blondynką z zielonymi oczami.
-Cześć Sam. Jak tam? -Odpowiedziałam
-Dobrze. Co sobie zamówiłaś?-powiedziała blondynka.
-A co ja mogłam sobie zamówić?
-Naleśniki.
-Poprawna odpowiedz.-Opadła na kanapę naprzeciw mnie i zamówiła sobie kawę i ciastko. A ja patrzyłam cały czas za okno.
-Na co tak patrzysz?
-Pogoda się zmienia. Chyba będzie burza.
-A ty co? Pogodynka?
-Nie. Tylko tak mnie jakoś zaciekawiło.
Usłyszałam grzmot. Po czym ogromnie uderzenie. Wyszłam z baru. Zauważyłam coś kompletnie nie możliwego. Myślałam że to moja wyobraźnia płata mi figle ale nie. Zauważyłam mitycznego potwora o którym kiedyś czytałam w książce. Była to mantikora. Zaczęła do mnie podchodzić i syczeć. Ludzie jakby tego nie widzieli, szli dalej. Tak przynajmniej myślałam ale nie byłam tego do końca pewna. Szła coraz szybciej. Schowałam się za najbliższym głazem. Nie wiedziałam co robić. Nagle potwór machnął ogonem i wystrzeliły z niego kolce. Wbiły się w moją kryjówkę. Wyszłam zza głazu i wyciągnęłam z niego jeden z kolców i podbiegłam do mantikory. Kiedy nadarzyła się okazja wbiłam kolec w klatkę piersiową potwora. Gdy upadł, uciekłam. Wróciłam do baru wzięłam deskę , torbę pożegnałam się z Sam i wróciłam do domu. Raczej uciekałam do domu. Kiedy już tam byłam wbiegłam po schodach do pokoju. Wyciągnęłam aparat i wyszłam na balkon. Zaczęłam robić zdjęcia plaży przy której mieszkałam oraz zachodzącego słońca.
-Jak nazywa się ta chwila?-powiedział jakiś chłopak.
Odwróciłam się w tamtą stronę skąd dochodził głos. Zauważyłam chłopaka który siedział na barierce. Miał ciemne włosy , brązowe oczy , czarne ubrania i był blady jak duch. Krzyk zamarł mi na ustach. W oczach miałam przerażenie. 
-K-kim jesteś?...-Spytałam patrząc w jego prawie czarne tęczówki. 
-Jestem Nico di Angelo.-Odpowiedział lustrując mnie pewnym, nieco przerażającym spojrzeniem.
-Kto daje dziecku na imię Nico?... -Mruknęłam pod nosem odwracając głowę w przeciwnym kierunku.
-Włosi... -Rzucił mi zirytowane spojrzenie.- Zbieraj się.- Dodał zimnym głosem.
-Co?- Patrzyłam na niego zszokowana. 
-Do obozu.